[התמונה הבאה מגיעה מקישור שלא מתחיל ב https ולכן לא הוטמעה בדף כדי לשמור על https תקין:
http://miasta.gazeta.pl/img/w/w.gif]
Marcin Masłowski 2009-03-24, ostatnia aktualizacja 2009-03-24 15:48:29.0
Nas nie uczyli w szkole policyjnej, że jest amunicja ostra i ślepa. Tyle to ja wiedziałam tak z życia, na szkoleniach tego nigdy nie miałam - mówiła wczoraj przed sądem Małgorzata Z., policjantka oskarżona w sprawie tragedii na łódzkich juwenaliach
Przed sądem okręgowym w Łodzi drugi dzień toczył się we wtorek proces w sprawie tragedii na juwenaliach. Na ławie oskarżonych zasiadła trójka policjantów oskarżonych o niedopełnienie obowiązków. Według prokuratury to właśnie ich błędy doprowadziły śmierci dwóch osób i ran u kilkudziesięciu pozostałych. Wyjaśniali:
Roman I. - miał dyżur w sekcji ruchu drogowego (z niej policjanci brali amunicję
feralnej nocy.
Małgorzata Z. - pomagała mu na dyżurze.
Radosław S. - był tej nocy koordynatorem na stanowisku kierowania w komendzie miejskiej.
Nie wszystko słyszałem
Drugi dzień procesu w sprawie tragedii na juwenaliach sprzed pięciu laty można podsumować jednym zdaniem: farsa. Takie wrażenie można odnieść słuchając wyjaśnień oskarżonych policjantów.
Roman I.: - Nie przyznaję się do winy. Nie poinformowałem załóg, które przyjechały do jednostki pobrać amunicję, aby przekazały je osobie, która prowadziła akcję na osiedlu. To był chyba mój błąd. Ale oni nie mówili, jaką amunicję chcą pobrać, a ja nawet nie wiem, co to jest pocisk "breneka" [ostra amunicja do broni gładkolufowej - przy.red]. Co oznaczają kolory amunicji, to kolega mi mówił. Na szkoleniach nie wszystko słyszałem... - tłumaczył przed sądem emerytowaqny policjant.
Oskarżonemu wtórowali jego obrońcy zapewniając w przerwie dziennikarzy, że winne sa szkolenia, a nie policjanci. Wiadomo stąd przynajmniej, jaką linię obrony przyjęli.
Nas nie uczyli
Ale wyjaśnienia Małgorzaty Z., która pomagała pięć lat temu na dyżurze Romanowi I. przeszły wszelkie oczekiwania zdumionej publiczności i - chyba - samego sądu. Mniejsza już o to, że oskarżeni nawzajem obciążają się, kto dał policjantom feralne pudełko z ostrą amunicją. najciekawsze były fragmenty o jej przygotowaniu zawodowym do służby.
- Nie przyznaję się do winy. Ja tylko wykonywałam polecenia przełożonego i dawałam amunicję. Miałam niewielkie pojęcie o broni i nabojach. Do czego służą. Szafy, gdzie była broń też nigdy wcześniej nie otwieraliśmy. A ja wcześniej nigdy takiego sprzętu nie wydawałam.
Sąd: - Ale wie pani, że jest amunicja ostra i ślepa?
Małgorzata Z.: - Nie. W szkole policyjnej tego nie uczą. Jak strzelałam z broni gładkolufowej, to też nie wiedziałam, co to za amunicja.
Sąd: - Ale wie pani, do czego służy broń gładkolufowa? Że jest broń palna, pneumatyczna?
Z.: - Nie, nie uczyli tego. Broń gładkolufowa jest długa, a ostra może być krótka.
Sąd: - To kiedy pani odkryła, że jest pocisk ślepy i ostry?
Z.: - 13 maja, po juwenaliach. Szkolenie nam zrobili i się dowiedziałam.
Sąd: - To co pani pamięta ze szkoleń sprzed tragedii? Co na nich było?
Z.: - Nie pamiętam. trzeba by w arkuszach sprawdzić...
Sąd: - Czy pani była przygotowana do służby w policji, pani zdaniem?
Z.: - Ja była młoda wtedy. Krótko na służbie.
Sąd: - Jest pani nadal policjantką?
Z.: - Tak.
Przepraszam wszystkich
Radosław S.: - Nie przyznaję się do winy. Przepraszam za to, co się stało w swoim i policji imieniu. Czuję się moralnie odpowiedzialny za to, co stało się tej nocy, ale tylko moralnie.
Radosław S. blisko dwie godziny tłumaczył przed sądem swoją rolę koordynatora w KMP, jak przebiegała akcja, jak komendanci nie odbierali telefonów, nie chcieli dać więcej sił, nie chcieli nawet zjawić się w komendzie. Jak w oddziałach prewencji nie wiedziano, gdzie jest zapasowa amunicja, jak nie odbierali od niego alarmujących sygnałów policjanci, którzy mieli wieźć ostrą amunicję, jak różne przypadki zdecydowały tej nocy o tragedii. Z jego wyjaśnień płynie wniosek, że prokuraturze będzie bardzo trudno przekonać sąd, że Radosław S. zaniedbał tej nocy swoich obowiązków.
Wszystkim oskarżonym grozi kara do ośmiu lat więzienia.
Tragiczne juwenalia
W nocy z 8 na 9 maja 2004 r. setka pseudokibiców Widzewa zjawiła się po meczu na studenckim miasteczku Uniwersytetu Łódzkiego przy ul. Lumumby. Najpierw zaatakowali kijami i pałkami bejsbolowymi bawiących się pod sceną studentów, potem policję. Interweniujący funkcjonariusze - oprócz gumowych - pomyłkowo użyli też ostrych pocisków. Dwie trafione nimi osoby: młody chłopak Damian Tybura i Monika Kelm zmarły. 70 rannych w zamieszkach osób trafiło do szpitali.
Śledztwo wykazało później wszystkie błędy popełnione przez policję i chaos, jaki zapanował podczas zajść: juwenalia zabezpieczał jeden radiowóz i dwa samochody z wywiadowcami, policjanci nie mieli przy sobie sprzętu do tłumienia zamieszek, a akcją dowodził dzielnicowy. Amunicję kazano wydać z magazynu drogówki zamiast z magazynów prewencji. Policjanci brali wszystkie wydawane naboje: i gumowe i ostre.
Marcin Masłowski